Masz Ci Babo placek
10:05:00
Gdybym miała narysować rok 2015 w
obrazie dominowałyby odcienie szarości. Pełno strachu, bólu, rozczarowania z
przebijającą się żółtą słoneczną barwą pojawiającej się nadziei. Życiowa sinusoida.
Medycznych i psychologicznych „zjawisk”, które mną targały o których nigdy
wcześniej nie miałam pojęcia. Walka o równowagę. Bój w istocie rzeczy o życie.
Sporo rozmów kwalifikacyjnych, które kończyły się odtwarzaniem tragedii, która
już za mną i ogromne poczucie niesprawiedliwości, że to ja ponoszę konsekwencję
znęcania się nade mną, że ja się miotam i szukam nowego zatrudnienia podczas,
gdy mobber wygodnie piastuje „ciepłą” posadkę i pewnie za moimi plecami nadal
się ze mnie śmieje i niszczy moją postać.
To był listopad 2015 roku kiedy
względnie miałam więcej siły. Trzymałam się już bardziej ram całości, mniej
płakałam. Byłam świadoma, że muszę ruszyć do przodu. Na nowo wszystko
poukładać. To był właśnie czas kiedy ja ogromnie pragnęłam nadać sens temu co
doświadczyłam i zabrałam się do pracy nad moim autorskim projektem, który ma na
celu pokazać konsekwencje przemocy psychicznej dla osoby nią dotkniętej od
wewnątrz. Same hasła mobbing, hejt, stalking nic nie mówią. One nabierają
znaczenia jeśli to się przeżyje na własnej skórze. Tak więc, postanowiłam
aktywnie działać przeciw mobbingowi i wszelkiej przemocy psychicznej. Decyzja
ta dawała mi poczucie siły i przewrotne wrażenie, że dzięki temu pozbędę się
statutu „ofiary mobbingu”.
Zainspirowana słowami Ani
Witkowskiej „Wielki dramat może być tylko częścią serialu Wspaniałe życie”
postanowiłam również zmienić całe swoje życie na lepsze. I chciałam wszystko
pozmieniać na pstryknięcie palców. Wyszedł z tego nieudany kogiel mogiel.
Gorzko go przełknęłam i pogrążyłam się w
literaturze Beaty Pawilkowskiej, która niesamowicie mi pomagała wejść na
ścieżkę zmian. Na drogę, która prowadzi, mam nadzieje, ku spełnieniu i
prawdzie. Bo te wszystkie tragedie właśnie po to się wydarzają, aby zmusić nas
do szukania prawdy i zrobić porządek w swoim wnętrzu.
Od tego czasu, gdy ogarniał mnie strach
zaczęłam śpiewać. Kiedy przypływała fala beznadziei i bezradności tańczyłam.
Zazwyczaj w domu, gdzie nikt mnie nie widział. Raz całkiem zapominając się i
mając już totalnie wywalone na wszystko tańczyłam, to właściwie za dużo
powiedziane, kiwałam się w rytm smartphonowej muzyki na przystanku czekając na
tramwaj. Spróbujcie efekt jest niesamowity!
Gdy łzy wodospadami napływały mi z
poczucia krzywdy do oczu mówiłam sobie to tylko chwilowe, dasz rade, dasz rade
i kilka innych zdań zaczerpniętych z nauk Beaty Pawlikowskiej i innych
trenerów, a które zachowam dla siebie.
Gdy wychodziłam biegać zawsze bujałam
się na bujawce na placu zabaw dla dzieci w parku jeśli była wolna. Bo uwielbiam
się bujać i to daje mi poczucie szczęścia. Kto powiedział, że z huśtawki można
korzystać do pewnego roku życia??
Starałam się rzucić na luz. Pogodzić się
z stanem faktycznym. Przyjąć wszystko tak jak jest. Zaufać, że życie poprowadzi
mnie w dobrym kierunku, że wyjdę z tego bagna w którym ugrzęzłam. I zaczęłam
stosować terapię śmiechową czyli jak najwięcej się śmiać bo życie jest zbyt
krótkie…
Nie jestem jeszcze mistrzynią raczej
poszukiwaczką kolejnych metod jednak te które odkryłam polecam z ręką na sercu.
Jak mówi jeden z buddystów, który przechodził przez moją drogę w tych
najtrudniejszych momentach mojego życia: kiedy jesteś po uszy w gównie jedyne
co możesz zrobić to zacząć śpiewać….
0 komentarze