Galimatias
14:04:00
W
ciepłe sierpniowe popołudnie 2015 roku siedząc na jednej z ławek na Jasnych Błoniach w
Szczecinie staram się cieszyć powietrzem, drzewami ich zielenią i ładną
pogodną. A, że dopiero zaczęłam się tego uczyć wcale mi nie wychodziło. Trzymam
książkę i czytam, choć właściwie tylko gapię się na poskładane litery bo tak
naprawdę przed oczami mam wydarzenia z przeszłości, które przechodzą właśnie
przez głowę. Nie widzę wcale przyszłości i to mnie przeraża. Natomiast teraźniejszość
przygniata. Czuję się jakbym była obdarta ze skóry z poszarpanymi krwawiącymi
jeszcze uszkodzonymi włóknami. Siedzę spokojnie jak zwykle z zaszklonymi
oczami. Tak jakby mnie i tych ludzi przechadzających się ścieżkami dzieliła
szyba.
W
pewnym momencie te szybę rozbił wózek. Elektryczny wózek inwalidzki. Dawid
podjechał dość blisko mnie. Podniosłam głowię, a on zapytał „możemy pogadać”? Nie
miałam ochoty układać słów w zdania. Odmówiłam. Na co odrzekł rozczarowany –
„Nie jestem żadnym przedstawicielem handlowym, nic nie sprzedaje, nie jestem
żebrakiem, nie chcę pieniędzy, chcę tylko pogadać”. Spojrzałam na niego. Dawid,
mężczyzna po czterdziestce, cały powykręcany, z gałkami ocznymi powywijanymi na
drugą stronę, jąkający się na elektrycznym wózku inwalidzkim. Nie mówiłam nic,
tylko patrzyłam. Dawid ciągnął dalej „czuje się niesamowicie samotny, brakuje
mi rozmów z drugim człowiekiem, dotyku..” Opis tego jak się czuł w danym
momencie był dość długi. Uderzył mnie owy, gdyż właściwe opisywał to jak ja się
czułam w tamtej chwili.
Różnice
naszych zewnętrznych powłok biły po oczach niemiłosiernie. Ja niby
pełnosprawna, on niby niepełnosprawny. Lecz nasze odczucia były identyczne.
Jesteśmy tylko ludźmi czujemy tak samo. Ciała to tylko „obudowa”. A ja czułam
się dokładnie tak samo jak on, niezrozumiana, niesamowicie samotna i brakowało
mi bardzo kogoś do kogo mogłabym się po prostu mocno wtulić i wypłakać. Poczuć
się bezpiecznie.
Milczałam,
zaczęłam słuchać uważnie. Dawid zauważył to i podjechał jeszcze bliżej mnie. Kontynuował: „ludzie wytykają mnie palcami, śmieją się ze mnie, boją się mnie, a ja chcę
tylko sobie z kimś pogadać”. Po chwili,
jeszcze w pół zamyślona, podjęłam próbę rozmowy z tym człowiekiem.
Zajebiście
mną wstrząsnął. Kiedy siedząc na tej ławce na Jasnych Błoniach miałam poczucie,
że znajduję się w najczarniejszej dupie najgorszego świata. Bo straciłam dobre
możliwości pracy, przedwcześnie zakończyła się moja przygoda w Krakowem z lęku,
wypalenia i wyczerpania psychicznego. Bo jestem bezrobotna i moje fundusze
finansowe znacznie zmalały, a każda próba podjęcia pracy to dla mnie
niesamowity koszmar. Bo jestem pod kontrolą kilku lekarzy, aby powrócić do
psychicznej i fizycznej równowagi. Bo nie mam męża. Bo wszystko tuż przed
trzydziestką się rozwaliło. I ogólnie wszystko jest masakrą, ja jestem
beznadziejna, źle, niedobrze, okrutnie… Jedna wielka tragedia. Tak dopatrując
się braków, niedoskonałości i straconych szans w moim życiu osiągałam coraz to
wyższe levele zatracenia się w rozpaczy. Właściwie to byłam tuż przed
osiągnięciem mistrzostwa w samopogrążeniu się w tragicznych wydarzeniach i
wizjach.
Dawid
rozwalając szybę, która dzieliła mnie ze światem chlusnął mi lodowatą wodą prosto
w twarz.
Z
jego rozmowy z nim wynikło, że on nigdy nie bawił się na podwórku podczas
dzieciństwa z innymi dziećmi. Nie wie co to berek i zabawa w chowanego. Nie
budował zamku z piasku. Nidy nie był samodzielny i teraz jako dorosły człowiek
też potrzebuje swojej mamy, która jest coraz starszą kobietą. Od urodzenia
zmaga się z chorobą porażenia mózgowego, która to choroba nie pozwala jemu
pracować…
Słuchając jak walczy o każde następne słowo
zaczęłam się zastanawiać czego jeszcze Dawid nie doświadczył i nie zasmakował w
przeciwieństwie do mnie.
Tak
bardzo był spragniony obecności drugiego człowieka, że co chwila zmniejszał
dystans między nami, że ostatecznie zblokowała go ławka na której siedziałam.
Po kilku wymienionych zdaniach wielokrotnie prosił, abym została jego
przyjaciółką. Nie docierało do niego, gdy mówiłam, że aby nazwać kogoś
przyjacielem potrzeba sporo czasu.
W
którymś momencie zapytał czy mogłaby coś dla niego zrobić? Czy mogłabym go
chwycić za rękę? Popatrzyłam na niego i zdałam sobie sprawę, że ten człowiek
bardzo długo z nikim nie rozmawiał. Skoro po kilku zdaniach ze mną winduję mnie
do rangi przyjaciółki. Położyłam moją dłoń na jego dłoni i przez chwilę w
milczeniu tak siedzieliśmy trzymając się za ręce. Ludzie, którzy przechodzili
obok patrzyli się na nas jak na dziwolągów i w sumie ja czułam się dziwnie. To
pewnie był minimalny ułamek tego odczucia, który musi czuć Dawid, gdy w parku
wytykają go palcami.
Tuż
przed końcem rozmowy Dawid stwierdził, że tak jest szczęśliwym człowiekiem bo mieszka
na parterze i może wyjechać na Jasne Błonia. Zna takich, którzy cały czas leżą
w łóżku i nigdy nie wyszli na świeże powietrze. Tym stwierdzeniem wstrząsnął
mnie jeszcze mocniej.
Rozmowa
z nim była dla mnie wielkim darem. Rzucił na moją sytuację kompletnie inną
perspektywę. W jednym momencie uświadomiłam sobie jak wiele posiadam i jak
ogromna jest paleta bogactwa różnorakich przeżyć i przygód, które już
doświadczyłam. Zaczęłam się uczyć widzenia tego co mam, co umiem i dostrzegania
w sobie zalet. Choć wpadałam i wpadam nadal w pułapki starego negatywnego
myślenia o swojej sytuacji życiowej.
A co najważniejsze ludzie otwórzcie oczy,
oderwijcie swoje głowy od smartphonów i zacznijcie dostrzegać innych obok
siebie. Czasem najcenniejsze co możecie podarować drugiemu człowiekowi to
chwila uwagi, zainteresowania, wasza obecność i słowo otuchy. Czy to tylko moje
wrażenie, że powinniśmy się uczyć być
człowiekiem dla drugiego człowieka?
Do
mnie wówczas, oprócz Dawida, też nikt nie podszedł.
0 komentarze